Odcinek 10 „Dreszcze niespokojne”
- Folios
- 5 cze 2020
- 6 minut(y) czytania
POSIADŁOŚĆ PABLO MINIBARA, 25 KWIETNIA 2020 ROKU
Pablo stał przed lustrem i wiązał krawat. Gdy poprzedniego dnia wrócił do swej rezydencji, był bardzo wzburzony – tajemnicze zniknięcia jego pracowników i mieszkańców pobliskiej wioski poważnie go zaniepokoiły. Wcześniej nic takiego nie miało miejsca. W każdym razie nie na taką skalę. No i te dziwne narośle na plantacji folii bąbelkowej. Doktor Christian twierdził, że nie pochodzą z tego świata… Czy mogły przyczynić się do zniknięcia ludzi?
Teraz jednak co innego zaprzątało mu głowę. Całe zdenerwowanie momentalnie zniknęło, gdy ujrzał JĄ. Dziecko jego przybranych dzieci, Dolce i Gabbany. To było niesamowite – mała zobaczyła go, wysiadającego z samochodu Krakena, i od razu wyciągnęła rączki, by wziął ją w ramiona. Przepadł z kretesem…
- Jak nazwiemy to cudo? – zagruchał łagodnie, kołysząc dziecię przyglądające mu się z uwagą.
- Mierda! – wrzasnął noworodek.
- No nie, kochanie, to jednak nie jest odpowiednie imię dla… Hmm, to chłopiec czy dziewczynka?
- Dziewczynka – odparł z uśmiechem Dolce. – Nie byliśmy w stanie sami tego stwierdzić, więc wezwaliśmy sekserkę. Tak przy okazji, czy moglibyśmy zapłacić tej kobiecie coś ekstra? Mała podczas badania odgryzła jej palec…
- Ktio jest taki niegziećny, cio? Nie odgryziamy ciudzich paliuszków – Pablo z nieukrywaną dumą pocałował dziecko w główkę. – Oczywiście, weź kasę z sejfu, ile tylko potrzeba.
- Myśleliśmy o niepretensjonalnym imieniu. Na przykład… Chica? - wtrąciła Gabbana.
- Chciemy się naziwać Chica? – zaświergolił Minibar, patrząc w wielkie czarne oczy dziewczynki. Ta w odpowiedzi złapała go za brodę i roześmiała się głośno.
- To chyba oznacza „tak” – rozpromienił się patrón. – A więc Chica. Chica Minibar. Wspaniale! Moja księżniczka… Możecie być pewni, że niczego jej nie zabraknie. Trzeba to uczcić! Jutro wyprawimy na jej cześć wielkie przyjęcie. Zaproście rodzinę i przyjaciół, oczywiście z dzieciakami. Ma być na bogato! Na bogato, ale elegancko. Wiecie, dużo kwiatów, balonów i tak dalej. Aha, i koniecznie wynajmijcie zaufanego fotografa i jakiegoś speca od animacji dla dzieci. Tylko żadnych klaunów! Nie cierpię klaunów…
Pablo mrugnął do swego odbicia w lustrze. W garniturze prezentował się po prostu bosko.
Zapalił cygaro i wyszedł na werandę. Goście mrowili się w ogrodzie przy suto zastawionych stołach, dzieciaki biegały wrzeszcząc wniebogłosy, a w samym centrum tego chaosu była ONA. Jego wnuczka. Otoczona stertą prezentów i zachwyconych pań w średnim wieku. Nie była chyba zadowolona z koronkowej sukienki, w którą ją ubrano, bo usiłowała ją z siebie zerwać.
- Dolce, Gabbana! Weźcie małą, zrobimy rodzinne zdjęcie. Manuel! Gdzie jest Mascota?… A, tu jesteś… Czemu siedzisz w krzakach? Zostaw tę panią i doprowadź się do porządku, zdjęcie musimy zrobić… Kraken! Kraken!!! Ach, disculpe, nie zauważyłem cię… Nooo, przyjacielu, wyglądasz jak milion dolarów… Co masz na ręku? Nowego roleksa? Pokaż… Super. Złote, a skromne. Dajcie małą, będzie siedziała u mnie na kolanach. Ustawcie się, robimy zdjęcie!

KOLUMBIJSKA DŻUNGLA, 25 KWIETNIA 2020 ROKU
Jack Houston i Corazon Espinado przedzierali się przez dżunglę. Musieli odnaleźć nieznajomego z Polski, który miał im pomóc w dorwaniu Minibara. Nie byli zbyt zadowoleni z tego powodu – jako profesjonaliści nie przepadali za pracą z amatorami.
- Ty wiesz, jak on się nazywa? – wysapał Corazon, przecinając kolejną gałąź maczetą.
- Tia… W żadnym języku to dobrze nie brzmi…
- No cóż… Miejmy nadzieję, że wbrew temu da radę… A tak w ogóle, co z twoim czołem? Co ci się stało?
- Przypieprzyłem się w skrzynkę…
- Halo, panowie! Misters! Help! Ayuda!– rozległo się nagle nad ich głowami.
Małykuta zwisał z drzewa, zaplątany w spadochron. Niewiele myśląc, Jack zręcznie wspiął się na ogromnego mamutowca i przeciął krępujące przybysza liny. Choć wysokość nie była znaczna, prezes gruchnął epicko na ziemię, płosząc ptaki z ciernistych krzewów rosnących opodal.
- No i w coño, i wylądował – mruknął Espinado. - Buenos días señor Małykutas!
- Buenos Aires! – wykrzyknął prezes radośnie, otrzepując się z kurzu i liści. – Małykuta, bez „s”. Panowie agenci?
- Zgadza się – odparł Jack, przyglądając mu się krytycznie. – Nazywam się Jack Houston, a to mój partner i przyjaciel Corazon Espinado.
- Janusz Małykuta. He he, Jack Houston? Houston, mamy problem! He he. Pewnie często pan to słyszy, co? He he, he he he…
Powiedzieć, że twarz Jacka była kamienna, to nic nie powiedzieć. Wesoły rechot zamarł prezesowi na ustach.
- Ekhem… To, jeśli panowie pozwolą, tylko zrzucę z siebie ten kombinezon i założę pelerynkę. Sprawdzałem prognozę pogody, podobno ma padać.
Jack i Corazon spojrzeli po sobie porozumiewawczo i bez słowa ruszyli w dalszą drogę.

- Nie wiem, w jaki sposób ten idiota ma nam pomóc – warknął przez zęby Jack, wbijając włócznię w jadowitego węża, który miał nieszczęście wypełznąć akurat na ścieżkę.
- Nie mam pojęcia – westchnął Espinado. – Swigert też nie był z tego zadowolony. Ale to podobno rozkaz z samej góry. No wiesz, od stylisty fryzur.
- Nie mogli nam do cholery wysłać kogoś z GROMU-u? Na to bym się nie obraził.
- Polityka…
- Uwielbiam, gdy politycy wtrącają się w naszą robotę – Jack obejrzał się, czy Małykuta podąża za nimi. Poza tym, że co chwilę potykał się o wystające pnącza i śpiewał pod nosem „Deszcze niespokojne”, dotrzymywał im kroku. – Kim on w ogóle jest?
- Prezesem.
- To wiele wyjaśnia…
Po długim marszu dotarli wreszcie do kryjówki Corazona. Mieli nieco problemów z wejściem, bo Monitoring się zepsuł – Małykuta poczęstował go bimbrem z wesela córki (schował przezornie butelczynę w plecaku) i strażnik stracił kontakt z rzeczywistością.
W tajnej bazie Małykuta został poddany przyspieszonemu kursowi „kto jest kim w kartelu Folios”. Jacka nieco rozczuliło, że robił notatki i podnosił rękę, gdy chciał o coś zapytać.

Gdy wyszli na powierzchnię, by zapalić po cygarze (Janusz z nadmiaru wrażeń poszedł spać), zapadał zmrok.
- Wspominałeś podczas rozmowy z głowami państw, że skoro satelity nie dają rady namierzyć plantacji Minibara, to masz inny sposób. Jaki? – spytał Jack, zaciągając się dymem.
Corazon uśmiechnął się.
- Specjalnie szkolony pies policyjny. Usunięty ze służby ze względu na niesubordynację, ale posiadający najlepszy węch na całym świecie. Swego czasu zgarniał nagrody na wszelkich możliwych zawodach. Przez lata szkoliłem go, by rozpoznawał różne odmiany folii. Jest w tym bezbłędny! Potrafi wyczuć skrawek celofanu z odległości 2 kilometrów. Stojąc pośród budek z kebabem.
- No dobrze, ale folia bąbelkowa to zupełna nowość. Myślisz, że z nią też sobie poradzi?
- A czy policjantów nazywa się psami? – zapytała niewielka postać, która nagle wynurzyła się z krzaków.
POSIADŁOŚĆ PABLO MINIBARA, 25 KWIETNIA 2020 ROKU
Chica wreszcie wymogła wrzaskiem na rodzicach, by zdjęli z niej tę straszną koronkową sukienkę i przebrali w bardziej twarzową i wygodną. Co prawda ta też miała koronki, ale one przynajmniej nie gryzły.
Doceniała, że z jej powodu zorganizowano specjalną imprezę, zaproszono gości etc., ale miała już tego zgiełku serdecznie dość. Dlatego korzystając z nieuwagi dorosłych, popełzła w głąb ogrodu, gdzie odnalazła błogą ciszę i spokój oraz nietknięty stół pełen ciastek.
Usiadła na krześle i zamknęła oczy. Niebawem będzie musiała poinformować rodziców i dziadka, że jest wyjątkowym dzieckiem. Wyjątkowym nie w tym sensie, o którym myślą wszyscy dorośli o swych pociechach.
Nagle za jej plecami trzasnęła gałązka. Chica odwróciła się czujnie.
Parę kroków dalej, tuż obok rozłożystego drzewa, stał klaun, trzymający wypełniony helem czerwony balonik. Chica wiedziała, że klauni to przebrani ludzie, mający za zadanie bawić dzieci, ale ten był jakiś dziwny. Wiedziała również, że dziadek zastrzegł wyraźnie, by żaden się tu nie pojawił.
Klaun przewrócił oczami, przeskoczył z nogi na nogę i uśmiechnął się szeroko.
- Do you want a balloon?

Pablo właśnie nalewał szampana do kieliszków, bo chciał wygłosić przemowę na cześć wnuczki, gdy nagle poczuł ogromny niepokój.
- Gdzie jest Chica?
Zapadła grobowa cisza. Wszyscy zaczęli nerwowo rozglądać się na boki.
- Patrón! – rozległo się od strony bramy. Zdyszany strażnik z karabinem stanął na baczność przed Minibarem. – Mamy meldunek, że w północnej części ogrodu widziano klauna!
Dolce i Gabbana popatrzyli na siebie z przerażeniem, a Pablo zrobił się blady jak ściana.
- Madre Dios… - szepnął i rzucił się biegiem wysypaną jasnym żwirem alejką. Nie wiedział, czy obrał dobry kierunek, ale wierzył, że instynkt go poprowadzi. Dolce, Gabbana i cała reszta pognała za nim.
Gdy dotarli do okalającego posiadłość żywopłotu, ich oczom ukazał się makabryczny widok.
- Moje dziecko! – jęknęła rozdzierająco Gabbana.
Ścieżka biegnąca wzdłuż ogrodzenia była usłana specjałami z wywróconego stolika i czerwona od krwi. Na ziemi leżał martwy klaun. Groteskowy grymas na jego twarzy świadczył o tym, że przed śmiercią coś mocno go zaskoczyło. Nad zwłokami stała Chica, trzymająca w drobnej rączce szpikulec do lodu.
Pablo złapał wnuczkę w ramiona i mocno przytulił.
- Mi amor, nic ci nie jest? Co tu się stało?
Chica miała minę dziecka przyłapanego na wspinaniu się na regał po czekoladę ukrytą w górnej szafce.
- No bo ja… Ja nie chciałam balonika.
Comments