Odcinek 14 "Krwawiące serce"
- Folios
- 3 lip 2020
- 3 minut(y) czytania
POSIADŁOŚĆ PABLO MINIBARA, 26 KWIETNIA 2020 ROKU
- Ty cholerny idioto! – ryknął Jack, łapiąc za fraki Małykutę. – To wszystko twoja wina!
- Ja… Ja nie chciałem… - wyjęczał Janusz, z przerażeniem patrząc w wykrzywioną we wściekłym grymasie twarz Houstona, który uniósł go jedną ręką niczym piórko.
Corazon powoli wstał z kolan, trzymając się za obficie krwawiącą szyję.
- Jack, zostaw go… To niczego nie zmieni… - wykrztusił, słaniając się na nogach. Lobo szybko podał mu pomocne ramię.
- Trzeba to zatamować – mruknął. – Czy ktoś ma bandaż?
- Ja pewnie mam – stęknął Janusz, ciągle wiszący pół metra nad ziemią. – Grażynka mi zawsze pakuje do plecaka, jak jadę na wycieczkę.
- Jack, puść go. Niech sprawdzi – powiedział cicho Pablo, kładąc dłoń na ramieniu agenta.
Houston zgrzytnął zębami i puścił Małykutę, który gruchnął na ziemię, aż jęknęło. Prezes szybko chwycił plecak.
- Mam, mam! – zawołał triumfalnie. – Grażynka to złota kobieta!
Lobo gniewnym ruchem wyszarpnął bandaż z jego dłoni i z widoczną wprawą opatrzył Corazona.
- Dziękuję – uśmiechnął się blado Espinado.
Zapadło niezręczne milczenie, które może pojawić się tylko wśród mężczyzn, którzy chcieliby powiedzieć, że bardzo im przykro, ale nie wiedzą jak, a poza tym trochę głupio.
- Do dupy - przerwał w końcu ciszę Jack.
- Zgadzam się – chrząknął Lobo i splunął na trawnik.
- Słuchajcie, może nie wszystko stracone – rzekł Pablo. – Może doktor, o którym wam mówiłem, wymyślił jakieś remedium. Musimy jak najszybciej dotrzeć do mojego domu.
- Pablo ma rację. Chodźmy. Corazon, jeśli nie masz siły, mogę cię ponieść – Jack zerknął niepewnie na przyjaciela.
- Nie, spoko. Póki co dam radę.
Ruszyli w kierunku domu Minibara. Ozdobne alejki były niczym labirynt i przypominały scenerię „Lśnienia”. W końcu wydostali się z ogrodu i ujrzeli pokaźną willę, od której dzieliła ich jedynie niewielka przestrzeń.
- Puta madre – jęknął Lobo.
Pagórek, na którym stał dom Pablo, był oblężony przez zombie.

- Przewidziałem to – Pablo wydawał się nieporuszony tym widokiem. – Oczywiście mam tajny tunel prowadzący do domu. Wejście jest niedaleko. Tamtędy przejdziemy bezpiecznie.
To powiedziawszy zniknął w pobliskich krzakach. Pozostali spojrzeli po sobie i bez słowa podążyli jego śladem.
Gdy przebrnęli przez zarośla, ujrzeli ogromne metalowe wrota.

Pablo z wysiłkiem otworzył drzwi i wykonał zapraszający gest. Weszli do środka – ogarnęła ich ciemność i orzeźwiający chłód. Minibar włączył latarkę, w snopie światła ukazał się tunel.
- Słuchajcie, one ani drgną.
Spojrzeli za siebie. Lobo ze wszystkich sił próbował zamknąć drogę zombiakom, niestety drzwi dawno nieużywanego przejścia odmówiły współpracy. Pablo i Jack rzucili się na pomoc, ale nawet siła ich mięśni nie była w stanie wygrać z zardzewiałym żelastwem. Tunel nie został zamknięty – pozostała szpara, przez którą ścigający ich nieumarli za chwilę przedostaną się do środka.
- Ja zostanę – rozległ się głos Corazona.
- Co takiego? – Jack poczuł, że znowu traci kontrolę nad sytuacją. – Nie ma mowy, idziemy razem!
- Jack, posłuchaj. Ja i tak jestem martwy. To ugryzienie… Czuję, jak powoli wysysa ze mnie człowieczeństwo. Zaczynam zmieniać się w jednego z nich… W potwora – twarz Espinado była sina i mokra od potu. – Zostanę tutaj i zatrzymam ich, jak długo się da. A wy uciekajcie.
Pablo, Lobo i Jack spojrzeli po sobie. Choć wszystko w nich burzyło się przeciwko słowom Corazona, wiedzieli, że ma rację. W końcu Houston podszedł do przyjaciela i mocno go uściskał.
- Poznać ciebie było dla mnie zaszczytem – rzekł, ukradkiem ocierając łzę.
Corazon uśmiechnął się mimo bólu.
- Dzięki, stary. Mogę powiedzieć o tobie to samo. A teraz… Run, you fools!
Pablo skinął głową z szacunkiem. Lobo zasalutował i siorbnął nosem. Małykuta nie wiedział, gdzie podziać oczy. Jack pomachał ręką na pożegnanie i spojrzał Espinado prosto w oczy, mówiąc mu w ten sposób wszystko, co najważniejsze. Corazon zacisnął powieki, na znak, że rozumie. Gdy je otworzył, ujrzał jedynie ciemność.
Odetchnął głęboko, ściskając mocno karabin. Sięgnął dłonią do kieszeni i z zadowoleniem namacał w kieszeni spodni dwa granaty. Z niepokojem spojrzał w kierunku niedomkniętych drzwi.
Nic niepokojącego się nie działo, mrok i cykanie świerszczy zdawały się zwiastować spokój i bezpieczeństwo. Przez głowę Espinado przebiegła nawet szalona myśl, że być może ścigające ich zombie pójdą bezpośrednio w kierunku domu i ominą wejście do tunelu.
Gdy cykanie raptownie ustało, zrozumiał, że nie ma ratunku. Po chwili w szparze między drzwiami a framugą pojawiła się paskudna twarz. A za nią kolejna. I kolejna.
Zombie zaczęły wlewać się do środka niczym plugawy potok.
- No dalej, maszkary. Żywcem mnie nie weźmiecie – szepnął Corazon, odbezpieczając broń.

留言