Odcinek 13 "Zombie bierze gryza"
- Folios
- 29 cze 2020
- 3 minut(y) czytania
POSIADŁOŚĆ PABLO MINIBARA, 26 KWIETNIA 2020 ROKU
- Szybko!
Pablo mocno chwycił umięśnioną rękę, która niczym deus ex machina pojawiła się nad jego głową, i w chwilę później znalazł się na poddaszu stodoły. Zerknął w dół. Choć zombie dysponowały mimiką równie bogatą co Steven Seagal, zdecydowanie wyglądały na zawiedzione.
- Dzięki amigo, uratowałeś mnie od bardzo paskudnej śmierci. Kim jesteście?
- Jack Houston, agent FEA. Foil Enforcement Administration – oznajmił jego wybawca. – To Corazon Espinado, mój partner. Lobo, doświadczony śledczy. No i, ekhem, Janusz Małykutas. Z Polski.
- Małykuta bez „s” – dało się słyszeć sceniczny szept, ale pozostali zgodnie go zignorowali.
Uśmiech ulgi na twarzy Minibara momentalnie zniknął.
- Wiem, co to FEA – warknął. – Przyjechaliście mnie aresztować?
- Normalnie tak byśmy zrobili. Ale zastaliśmy tu sytuację, która zdecydowanie nie należy do normalnych – westchnął Houston. – Czy wiesz, skąd się wzięły te paskudy?
- Nie. Mam pewne podejrzenia, ale muszę je skonsultować z doktorem Christianem.
- Gdzie jest ten doktor?
- W moim domu, jakieś dwa kilometry stąd.
- Zatem musimy się tam jak najszybciej dostać. Proponuję połączenie sił. Aresztowanie nic nam nie da, musimy myśleć o przetrwaniu – rzekł Jack, wyciągając prawicę w kierunku Pabla. – Ok?
Minibar spojrzał mu prosto w oczy.
- Uratowałeś mi życie. Nigdy ci tego nie zapomnę – powiedział w końcu, ściskając mocno dłoń Houstona. – Na zewnątrz są moi ludzie, którzy zaraz powinni zamknąć stodołę i podłożyć ogień, więc lepiej stąd spadajmy. Tędy!
Balansując na belkach szczątkowego poddasza, przedostali się do okna wychodzącego na inne budynki gospodarcze.
- Mierda, tu też są!
- Musimy przeskoczyć na dach. Vamos!

Corazon znalazł się na dachu stajni jako pierwszy, za nim Jack i Pablo.
- Houston, mamy problem! – za ich plecami rozległ się głos Lobo. – Ten kretyn robi zdjęcia!
Rzeczywiście, prezes Szwagropaku ułożył się na swym pokaźnym brzuchu i raz za razem beztrosko błyskał fleszem w tłum rozwścieczonych zombie.
- Janusz, do cholery! Bo zaraz ci zabiorę komórkę! – huknął Jack.
- Już już, obiecałem szwagrowi fotki zombiaków – odpowiedział Janusz, nieświadomy irytacji, jaką wzbudził wśród swoich towarzyszy. – Mignął mi jeden, który wygląda zupełnie jak jeden z naszych polityków, ale nie mogę go namierzyć…
Lobo nachylił się nad nim.
- Jeśli zaraz nie ruszysz swojego tłustego tyłka, rozszarpię ci łydkę i rzucę na pożarcie tym bestiom – wycedził przez zaciśnięte zęby.
Janusz poprawił nerwowo okulary i szybko stanął na nogi.
- Dobrze już, dobrze! Po co te nerwy!
W końcu znaleźli się po drugiej stronie dachu stajni i po cichu zeskoczyli na ziemię. Stodoła za nimi zaczęła płonąć niczym pochodnia, grzebiąc w swym wnętrzu nieumarłych. Niestety nie wszystkich.
- Puta madre, gdzie są moi ludzie? - krzyknął Pablo, rozglądając się na boki.
- Może uciekli do domu? Proponuję też się tam ewakuować, bo zaraz będziemy mieć problem... - - rzekł Lobo, z przerażeniem patrząc na zbliżającą się hordę.
- Dwie sekundy! – zawołał Małykuta i kurcgalopkiem pobiegł w stronę stodoły.
Jack zaklął szpetnie pod nosem.
- Janusz, co robisz idioto??!!
- Muszę cyknąć selfie, bo inaczej mi szwagier nie uwierzy w zombie Terleckiego!

- Ty, co to za jeden? – spytał po cichu Pablo. – Nie możemy go tu zostawić? Albo zastrzelić?
- Niestety nie. Uwierz mi, bardzo bym chciał… – Jack zacisnął pięści tak mocno, że było aż słychać trzaśnięcie stawów.
Wreszcie zadowolony z siebie prezes do nich dołączył, dzierżąc telefon niczym olimpijski znicz. Ruszyli biegiem, nie oglądając się za siebie. Pokonali łąkę i wpadli do ogrodu okalającego willę Minibara. Wtem Janusz złapał się za serce i padł jak długi na trawę.
- Muszę… chwilę… odsapnąć… - wycharczał, odwracając się z trudem na wznak. Jego towarzysze stanęli nad nim, zdezorientowani.
- Nie ma na to czasu! Odpoczniesz w domu! – warknął Jack. Wiedział, że nieszczęsny Małykuta okaże się dla nich zbędnym balastem, ale nie przypuszczał, że aż tak ciężkim.
Prezes machnął ręką w nieokreślonym kierunku.
- Uciekajcie… Ja… tu… zostanę… Ostatni raz… tak biegałem… w siedemdziesiątym czwartym… gdy rzucili papier toaletowy… w GS-ie…

Corazon westchnął i ukucnął obok Janusza, który przypominał walenia wyrzuconego przez ocean na plażę.
- Nikogo nie zostawiamy, rozumiesz? Wstawaj – powiedział głosem nieznoszącym sprzeciwu i wyciągnął rękę w kierunku Małykuty.
To, co stało się w następnych sekundach, zmieniło ich na zawsze, niektórych nawet bardzo. Houston analizował ten moment do końca życia i wielokrotnie pluł sobie w brodę, że stracił czujność. Ani jego sokoli wzrok, ani czuły jak u nietoperza słuch nie zarejestrowały zbliżającego się niebezpieczeństwa.
Samotny zombiak, który najwyraźniej zagubił się w plątaninie ogrodowych alejek i ukrył w cieniu żywopłotu, zmaterializował się nagle za plecami Espinado i zatopił swe paskudne zęby w jego karku. Jack zareagował instynktownie, wymierzając śmiertelny cios w głowę umarlaka.
Niestety o ułamek sekundy za późno…
Comments