Odcinek 15 "Chica ex machina"
- Folios
- 13 lip 2020
- 6 minut(y) czytania
POSIADŁOŚĆ PABLO MINIBARA, 26 KWIETNIA 2020 ROKU
Biegli długim tunelem, którego ciemności rozpraszała jedynie latarka Minibara. Nikt się nie odzywał. Fakt, że musieli zostawić Corazona na pewną śmierć, skutecznie zniechęcał do jakiejkolwiek wymiany myśli.
Wtem daleko za ich plecami rozległa się potężna eksplozja. Przystanęli, z niepokojem wpatrując się w ciemność. Wydobywającym się z niej tumanom kurzu zaczął towarzyszyć dźwięk pękających ścian.
- Lepiej przyspieszmy – powiedział Pablo. – To wszystko się zaraz zawali.
- Corazon odpalił granaty – stwierdził z zadowoleniem Lobo. – Przynajmniej umarlaki już tu nie wejdą.
Ruszyli dalej, z niepokojem zerkając na zamykające się nad nimi sklepienie. W końcu dotarli do wbitej w mur drabinki.
- Ok., jesteśmy w domu – odetchnął z ulgą Minibar. – Wchodźcie, będę was ubezpieczał.

Lobo ruszył pierwszy, za nim Jack. Pablo spojrzał wyczekująco na Małykutę.
- Na co czekasz?
Januszowi zadrżała broda i zaszkliły oczy. Osunął się z rezygnacją na kamienną podłogę.
- Jestem beznadziejny – wyszeptał, ukrywając twarz w dłoniach. – Przeze mnie zginął Corazon. Powinniście mnie tu zostawić. Na pastwę zombiakom.
Pablo westchnął i przykucnął obok prezesa. Normalnie nie wdawałby się w psychoterapię, ale sytuacja wymagała nietypowych działań. Takich jak współczucie i zrozumienie.
- No dobra. Masz rację, generalnie jesteś beznadziejny – rzekł, klepiąc Małykutę po ramieniu. - – Ale nawet beznadziejni ludzie mogą dokonać rzeczy wielkich. Niemożliwych. Z korzyścią dla wszystkich. Wierz mi, nieraz to widziałem.
Janusz dyskretnie otarł łzy i spojrzał nieśmiało na szefa kartelu.
- Naprawdę tak myślisz?
- Tak – odparł z pełnym przekonaniem Pablo.
Janusz westchnął i bardzo powoli (brzuch mu mocno przeszkadzał) stanął na nogi.
- Ok., idziemy.
Po dobrych pięciu minutach wspinaczki znaleźli się na samej górze. Lobo i Jack siłowali się z wajchą, by otworzyć właz. W przeciwieństwie do felernych wrót tunelu, mechanizm zadziałał bez zarzutu, pokrywa ustąpiła. Houston jako pierwszy wychylił głowę, mrużąc oczy w ostrym świetle. Twardy chłód, który poczuł nagle na skroni, był mu doskonale znany.
- Kim jesteś, do cholery? – warknął gigantyczny chomik, mierzący w niego z magnum 44.
- Mascota, todo bien! Oni są ze mną – rozległ się z czeluści głos Minibara.
Manuel rozpromienił się, schował broń za pas i pomógł im po kolei wydostać się z włazu.
- Patron, co się stało? Czekaliśmy na ciebie, ale tych umarlaków było tyle, że nie byliśmy w stanie dać im rady!
- Jakiś idiota wciągnął drabinę na poddasze stodoły. Gdyby nie ci amigos, byłoby po mnie. Poznaj – to Jack, Lobo i Janusz.
Mascota uścisnął im dłonie z autentycznym entuzjazmem.
- Wybawcy mego patrona są moimi przyjaciółmi. Na wieki! Chodźcie, zaprowadzę was do reszty. Trochę odpoczniecie, napijecie się czegoś. Ja tu potem wrócę, by trzymać wartę. Te zombiaki są niby durne, ale niczego do końca nie można być pewnym… Weźmie się i znajdzie wśród nich jakiś inteligent od otwierania włazów i problem gotowy…
- Jeden z naszej ekipy, ugryziony, zatrzymał ich przy wejściu. Zdążył odbezpieczyć granaty. Prawdopodobnie wejście do tunelu oraz jego początkowy odcinek są zasypane. Mam nadzieję, że to skutecznie zneutralizowało choć część truposzy – uspokoił go Pablo.
Weszli do eleganckiego salonu, gdzie na kanapie, z mocno znudzonymi minami siedzieli Kraken, Dolce i Gabbana, trzymająca na kolanach Chikę. Przed nimi produkował się doktor Christian, który jakimś cudem pozbył się podartego ubrania i zamienił je na czyściutką wyprasowaną koszulę oraz spodnie w kant. Prezentował się nienagannie, a zwisający z szyi wypolerowany stetoskop był niczym błyszczący wykrzyknik na końcu zdania „niektórzy wyglądają dobrze nawet podczas apokalipsy!”.

- Co tu się dzieje? – spytał Pablo, biorąc w ramiona wnuczkę.
- Patron! Jakie szczęście, że nic ci nie jest! – Dolce i Gabbana z radością rzucili się na powitanie.
- El Doctor wyjaśnia nam, skąd się wzięły zombie. Okazuje się, że te dziwne purchawki, które wyrosły na plantacji, mocno reagują z ziemskim materiałem organicznym – wyjaśnił Kraken, klepiąc przyjaciela po plecach. – Cieszę się, amigo, że żyjesz…
- Tak! Mój szympans George mnie zainspirował – przerwał mu Christian. – Naplułem do próbki i okazało się, że nastąpiła gwałtowna reakcja. Komórki purchawki spowodowały obumarcie komórek i bakterii obecnych w ślinie, a następnie je ożywiły. Jeszcze nie wiem, w jaki konkretnie sposób, ale…
- Nieważne – stwierdził stanowczo Minibar. – Mamy teraz do czynienia z hordą zombie, czy nam się to podoba, czy nie. Musimy się zastanowić, jak je załatwić. Jakieś pomysły?
- Ja mam – odezwała się Chica, wyślizgując się z jego rąk.
- Dobrze by było zapędzić je jakoś w jedno miejsce. Takie, z którego nie będą się w stanie wydostać. Macie takie? – spytał Jack.
- Plantacja jest ogrodzona ze wszystkich stron i zamykana bramą – wtrącił Kraken. – Możemy je tam jakoś zwabić, natomiast nie mam pojęcia, jak długo pod naporem hordy wytrzyma ogrodzenie…
- Czy możecie mnie wysłuchać? – wnuczka Minibara stanęła pośrodku dyskutujących dorosłych, bezskutecznie próbując przykuć ich uwagę.
- Musimy działać szybko i zaserwować im naprawdę spore fajerwerki… A zużyliśmy już prawie całą amunicję… Przydałby się miotacz ogni… Albo napalm… - mruknął Dolce.
- Jestem w stanie ich pokonać – głos Chiki zabrzmiał tym razem bardzo dobitnie. Spojrzeli na nią z czułością i z protekcjonalnym „ach tak, oczywiście dziecinko”.
- Kochanie, ale przecież… - zakwiliła Gabbana.
- Nie ma czasu na dyskusje, mamá! – wrzasnęła Chica. Siła jej głosu spowodowała, że wszystkie kieliszki, lustra i durnostojki ze szkła eksplodowały w drobny pył, a oni padli bezwładnie na ziemię, trzymając się za głowy. – Czy teraz mi wierzycie? Bo czuję się jak dziecko, które występuje w horrorze i widzi potwora, ale nikt mu, kuźwa, nie wierzy!!!
Minęła dobra chwila, zanim otrząsnęli się z szoku, a jej słowa przestały natarczywie brzęczeć w ich mózgach. Oczywiście Jack był w stanie podnieść się jako pierwszy.
- Ok., ja ci wierzę – rzekł lekko chwiejąc się na nogach. - Co proponujesz?
- To.
Chica złączyła drobne dłonie i zacisnęła powieki. Przez moment nic się nie działo, ale potem… Jej ręka uniosła się, jakby pod wpływem jakiejś potężnej siły… I wypuściła z siebie płonący promień. Strumień ognia przeleciał przez cały pokój, omijając precyzyjnie przeszkody, i uderzył w jedną z marmurowych rzeźb, powodując jej całkowitą anihilację.
- Grubo – szepnął z uznaniem Lobo.
- Mogłam mocniej, ale nie chciałam. Chcę zachować pełnię sił na zombiaki – powiedziała Chica, wyginając palce. – Nie wiem, ile ich mam. I na ile…
- Dobra. Tak czy siak to nasza jedyna szansa, by je załatwić. Możesz na mnie liczyć, doprowadzę cię bezpiecznie do miejsca, z którego będziesz w stanie zrobić… to co masz zrobić – zaoferował Jack.
- To ja powinienem pójść z moją wnuczką! – żachnął się Pablo.
- Dziadku, nie obraź się, ale on ma lepsze warunki fizyczne.
Pablo zaburczał coś pod nosem. Mimo wszystko poczuł ulgę, że usłyszał te słowa od wnuczki, a nie od kochanki.
- No dobra, pozostaje jedna bardzo istotna kwestia. Kto zwabi zombiaki na plantację? – spytał Lobo. – Czy one reagują na coś poza mięsem?
- Wydaje mi się, że na jaskrawe kolory – wtrąciła Gabbana. – Widziałam, że chętniej goniły ludzi w kolorowych ubraniach. Ci w szarych chyba zmywali im się z tłem.
Wszyscy jak jeden mąż spojrzeli na pana prezesa, zajętego przeszukiwaniem lodówki. Jego jaskrawoczerwony dres szeleścił zachęcająco.
- Janusz, czy umiesz prowadzić motocykl? – Dolce sięgnął po kluczyki wiszące na ścianie.
- No ba! – Janusz zamknął lodówkę i uśmiechnął się szeroko, ukazując resztki jedzenia na zębach. – Jeździło się przecież na Junaku w młodości.
- Doskonale. Zatem posłuchaj – Pablo podszedł do niego i objął ramieniem. – Teraz masz okazję zrobić coś naprawdę wielkiego i bohaterskiego.

Chica i Jack podążyli w ślad za stadem zombie, które niczym zahipnotyzowane szło za Małykutą jadącym powoli na motocyklu. Wyglądało na to, że prezes Szwagropaku całkiem nieźle się bawi – od czasu do czasu podjeżdżał do czoła hordy, zagadywał zombiaki i zalotnie szeleścił dresem. Ten dźwięk wyjątkowo pobudzał nieumartych i powodował, że ewentualni maruderzy nie odłączali się od grupy.
Wreszcie Janusz wjechał na teren plantacji i zaczął wykonywać niespieszne okrążenia. Zombie posłusznie wlały się do środka, wpatrzone w czerwony ortalion. Gdy ostatni z nich znalazł się za ogrodzeniem, Jack i Chica zaryglowali bramę.
- Szybko, na wieżyczkę! – Jack wziął małą na barana i pobiegł ile sił w nogach do jednej z wież strażniczych.
Gdy znaleźli się na górze, zdali sobie sprawę z tego, jak wielu ludzi padło ofiarą kosmicznej mutacji – plantacja, licząca kilkadziesiąt hektarów, była nimi wypełniona po brzegi.
Jack zerknął na Chikę, spodziewając się ujrzeć strach na jej twarzy. Ale dziewczynka była zadziwiająco spokojna.
- Czy Janusz uciekł? – spytała, pocierając dłonie.
- Mam nadzieję. Nie możemy dłużej czekać.
Chica zamknęła oczy i wzięła głęboki wdech.

KONIEC SEZONU 1
Comments