top of page

Odcinek 12 „Noc żywych trupów”

  • Zdjęcie autora: Folios
    Folios
  • 19 cze 2020
  • 4 minut(y) czytania

POSIADŁOŚĆ PABLO MINIBARA, 26 KWIETNIA 2020 ROKU

Pablo biegł ile sił w kierunku domu. To, co przed chwilą ujrzał, spowodowało, że po raz pierwszy w życiu poczuł paniczny strach.

Rodrigo odwrócił się gwałtownie, gdy usłyszał swoje imię. Pablo kojarzył go jako miłego, nieco nieśmiałego chłopaka, zawsze chętnie podejmującego się dodatkowych zadań. Tymczasem za ogrodzeniem zobaczył wykrzywioną agresją twarz, w której nie było już śladu po Rodrigo. Jego miejsce zajął… potwór.

Z ust Rodrigo wydobył się chrapliwy jęk, który przekształcił się w zwierzęcy, mrożący krew w żyłach ryk. Ku przerażeniu Pabla, jakby w odpowiedzi z pobliskich zarośli, przy akompaniamencie złowrogich pomruków, wyszli inni. Równie potworni. Pablo zdążył rozpoznać w kilkorgu swoich zaginionych pracowników oraz mieszkańców wioski, a potem rzucił się do ucieczki.

W drzwiach domu zderzył się z Dolce, który właśnie wychodził na papierosa.

- Zbierz jak najwięcej ludzi. Szybko! – krzyknął, otwierając szafę, której zawartości nie powstydziłby się Fort Knox.

- Co się dzieje, jefe? – Dolce posłusznie sięgnął po komórkę.

Pablo zacisnął szczęki. Nie sądził, że kiedykolwiek powie coś takiego na trzeźwo.

- Mamy tu chyba inwazję zombie.


KRYJÓWKA CORAZONA ESPINADO, 26 KWIETNIA 2020 ROKU

- O, jaki fajny pieseczek – rozległo się nagle za ich plecami.

Lobo, Corazon i Jack odwrócili się jak jeden mąż. Na werandzie stał prezes Małykuta z butelką piwa w jednej ręce i tajemniczą paczuszką w drugiej. Na jego obliczu widniał szczery, niewinny uśmiech, który bardzo szybko zniknął, gdy Lobo chwycił go za poły dresu.

- Kogo nazywasz pieseczkiem, amigo? – warknął przez zęby psi policjant.

- Dobra, dobra, wyluzuj – Janusz przepraszająco uniósł ręce.

- Co tam masz? –wtrącił Corazon, próbując rozładować napiętą atmosferę.

- Piweczko.

- Nie, to drugie.

- A, to kuboty. Nówki sztuki, nieśmigane. Specjalnie na wyprawę zabrałem. Chciałem się wam pochwalić.

- Co to?

- Klapki. Każdy prawdziwy Polak ma w domu przynajmniej jedną parę. Grażynka zawsze mi nowe kupuje, jak tylko pojawiają się w Biedronce. Mam w domu całą kolekcję.

- Kim jest Grażynka? – spytał Jack.

- W twoim kraju owady zajmują się handlem? – ze zdziwienia Lobo zapomniał o urazie.

- Grażynka to moja żona. A Biedronka to nazwa sieci sklepów, popularnych w Polsce – wyjaśnił Małykuta. – Co robimy?

Zanim ktokolwiek mu odpowiedział, z oddali rozległy się strzały. A po nich kanonada kolejnych.

- Dochodzą stamtąd – orzekł Lobo, węsząc w stronę dżungli. – Wydaje mi się, że to z posiadłości Minibara.

- Chcesz mi powiedzieć, że jego plantacja znajduje się parę kilometrów stąd? – złapał się za głowę Corazon.

- Si, amigo. Proponuję się odpowiednio ubrać, uzbroić i jak najszybciej wyruszyć.

Tak też uczynili – oprócz Jacka, który był zawsze zwarty i gotowy. Pół godziny później (musieli wyperswadować Januszowi, że zakładanie kubotów, nawet jeśli przynoszą szczęście, nie jest w tym wypadku najlepszym pomysłem), wkroczyli w ciemną otchłań dżungli…


POSIADŁOŚĆ PABLO MINIBARA, 26 KWIETNIA 2020 ROKU

Pablo i jego żołnierze biegli w kierunku ogrodzenia, uzbrojeni po zęby.

- Patron! – dobiegło nagle z mroku.

Zatrzymali się i wymierzyli broń w stronę głosu. Z ciemności wyłonił się zdyszany doktor Christian. Był cały we krwi, a jego ubranie zwisało w strzępach, odsłaniając muskularne ciało.

- Nie strzelać! – rozkazał Pablo. – El doctor, nic ci nie jest?

- Nie… - wysapał Jessen, próbując złapać oddech. – Zasnąłem w altance podczas uroczystości, przepraszam. Chyba za dużo słońca… Obudziłem się jakieś pół godziny temu i próbowałem znaleźć drogę do twojego domu. Zamiast tego napatoczyłem się na nich… Przydały się treningi na bieżni, nie ma co…

- To oni cię tak urządzili? – spytał Dolce.

- Nie, wpadłem w ostrokrzew.

- Panowie, my tu gadu gadu, a tam pomiędzy drzewami chyba widzę jednego umarlaka – przerwał im Mascota, przeładowując broń.

- Puta madre, to znaczy, że sforsowali ogrodzenie! – krzyknął Pablo. – Pod żadnym pozorem nie mogą się zbliżyć do domu, słyszycie? Musimy ich wybić co do jednego! Christian, leć do Gabbany i jej pomóż. Gdyby coś się stało mojej wnuczce…

Christian z powagą skinął głową i popędził w kierunku domu.

- Panowie, jest ich więcej! – zawołał ostrzegawczo Manuel.

Rzeczywiście – zombie zaczęły jeden po drugim wychodzić spomiędzy drzew rosnących w ogrodzie. Mężczyźni bez zastanowienia otworzyli ogień. Ich strzały były celne, gangreny padały jedna po drugiej, ale horda zdawała się nie mieć końca i niepokojąco zmniejszała swój dystans do ludzi Pabla.

- Patron, kończy mi się amunicja! – wrzasnął Dolce.

- Mierda, jest ich za dużo! – Pablo splunął z wściekłością. – Mam pomysł, skierujemy ich do stodoły i tam zamkniemy. Będę dla nich przynętą, a wy dopilnujcie, by się nie rozleźli na boki.

- Ale szefie…

- Róbcie, co mówię!

Pablo wziął od jednego z chłopaków latarkę taktyczną, podbiegł na bezpieczną odległość do zombie i zaczął im świecić ledem po oczach.

- Mordy, tu jestem! Chodźcie, maszkary!

Truposze nie dały się długo prosić i podążyły za Pablem. Zadowolony z siebie Minibar podprowadził hordę do wrót stodoły i wszedł do środka.

Pierwsze zombiaki posłusznie przekroczyły próg, więc Pablo zaczął szukać wzrokiem drabiny, która miała mu umożliwić ucieczkę przed wygłodniałym tłumem na poddasze.

- Mierda! – syknął pod nosem.

Drabiny nigdzie nie było. Znalazł się w pułapce.

„No cóż – pomyślał, wyjmując zza paska pistolet. – Przynajmniej zabiorę kilku ze sobą”.

Gdy w duchu pogodził się z tym, że pora umierać, nagle nad jego głową rozległ się głos. Bardzo męski głos.

- Chwyć moją rękę!


Comments


Się zapisz

©2020 by Folios. Stworzone przy pomocy Wix.com

bottom of page