Odcinek 2 „Mariola”
- Folios
- 14 kwi 2020
- 3 minut(y) czytania
Zaktualizowano: 15 kwi 2020
Pablo Minibar stał na wzgórzu, niespiesznie paląc cygaro. Przed nim roztaczał się cudowny widok na ogromną plantację folii bąbelkowej, na której niczym mrówki uwijali się robotnicy, pilnowani przez guardias.
Był w doskonałym humorze. Miał w kieszeni cały rząd i prezydenta, co czyniło go najpotężniejszym człowiekiem w Kolumbii. Jedyne, co spędzało mu sen z powiek, to cholerne FEA, ale musiałby się zdarzyć naprawdę potężny cud, by agenci zdołali wpaść na jego trop.
Cholerni gringos. Nie mieli zielonego pojęcia, że niebawem wprowadzi w życie plan, dzięki któremu folia bąbelkowa zaleje cały świat…
Gdy odzyskałem świadomość, ujrzałem nad sobą twarz zatroskanego Johna oraz… anioła.
- Kim jesteś? – wykrztusiłem z trudem, patrząc w ogromne rubinowe oczy.
- To agentka specjalna Mariola Tatanka-Gąsienica - rzekł Swigert. – Dzięki niej nie doszło tu do tragedii. Gdyby akurat nie weszła i nie uderzyła cię w głowę, kto wie, co by się stało…
O Marioli słyszałem od lat, ale nigdy nie mieliśmy okazji się poznać. Faceci mówili o niej z uwielbieniem zabarwionym strachem – uchodziła za twardą babkę, od której wykonanie kopnięcia z półobrotu wymaga mniej więcej tyle wysiłku, co od innych „przesuwanie dwukrotnie palcem
pod okiem, energicznie”. Mówiono, że jej pradziadkiem był wódz Siuksów Siedzący Byk,
a prababką przewodnicząca podhalańskiego koła gospodyń wiejskich Maryna Gąsienica-Giewont.

Nikt jednak nie wspomniał, że jest niesamowicie seksowna.
- Czyli to tobie zawdzięczam pulsujący ból potylicy? – rzuciłem, podnosząc się powoli z podłogi.
- Owszem. A co, liczysz na powtórkę? – uśmiechnęła się promiennie, wyciągając do mnie opaloną rękę. – Mariola jestem. Sorry za cios, ale inaczej prawdopodobnie zrobiłbyś krzywdę Johnowi.
Odwzajemniłem mocny uścisk drobnej dłoni. Jej skóra była gładka niczym aksamit.
- Dzięki. Mam na imię Jack. Co się do cholery stało?
- Dostałeś ataku szału, gdy próbowałem zabrać ci folię – rzekł roztrzęsiony Swigert. – To typowa reakcja u osób, które mają z nią do czynienia po raz pierwszy.
- Jezu, kto wymyślił to świństwo?
Swigert westchnął.
- Pablo Minibar.
- Ten nowy baron foliowy?
- Tak. Nie wiemy, gdzie znajduje się jego plantacja, ani w jaki sposób wyprodukował bąbelki. To zapewne jakaś megazaawansowana, tajna receptura… Dlatego polecisz do Medellin. Musisz namierzyć plantację. I ją zniszczyć.
Zerkając ukradkiem na Mariolę, powoli wyciągnąłem z wewnętrznej kieszeni kurtki okulary przeciwsłoneczne i włożyłem je sobie na nos.
- Jasne, szefie.

Gdy wylądowałem niedaleko Rionegro, agent Corazon Espinado czekał na mnie na płycie lotniska.
- Bienvenida Jack. Słyszałem o tobie wiele dobrego.
- Dzięki. Swigert o tobie też mówił w samych superlatywach.
- Stary dobry John – uśmiechnął się pod wąsem Espinado. - Jak jego tik?
- Radzi sobie. Twierdzi, że ten pręt z nanosrebra, który ma wbity w głowę, mu pomaga.
- A rzeczywiście tak jest?
- Trudno powiedzieć. Przez niego odbiera czasami komunikaty z pobliskiego poligonu. No i musi się chować, gdy nadchodzi burza.
- Wszystko ma swoje skutki uboczne… Wprowadził cię w temat?
Wsiedliśmy do samochodu, Corazon odpalił silnik.
- Szczątkowo, więc przyda mi się więcej informacji.
Wyjechaliśmy z drogi prowadzącej do portu lotniczego José María Córdova. Espinado dodał gazu, wymijając rowerzystę, który o mały włos nie wpakował mu się pod koła.
- Mierda… Malditos ciclistas! Sorry Jack, ale jestem cały w nerwach. Mamy mało czasu.
- Dlaczego?

Corazon zapalił papierosa i głęboko zaciągnął się dymem.
- Kojarzysz tę zeszłoroczną inicjatywę, by wprowadzić wybory korespondencyjne we wszystkich krajach?
- Tak. Z tego co wiem, wprowadziły to Stany i większość państw Unii Europejskiej.
- Dokładnie 156 krajów, czyli praktycznie cały świat.
- No i? W sumie to całkiem spoko pomysł.
-Owszem. Pod warunkiem, że pakiety wyborcze zostaną dostarczone w opakowaniach, które nie zagrażają zdrowiu i życiu obywateli.
- To znaczy? Słyszałem, że mają je po prostu pakować w koperty.
- No właśnie…
Corazon wyrzucił niedopałek za okno i spojrzał mi w oczy. Dostrzegłem, jak bardzo był zmęczony.
- To nie będą zwykłe koperty – rzekł w końcu.
- A jakie?
- Bąbelkowe.
Comments