top of page

Odcinek 5 "Kolor z przestworzy"

  • Zdjęcie autora: Folios
    Folios
  • 1 maj 2020
  • 8 minut(y) czytania

POSIADŁOŚĆ PABLO MINIBARA, 22 KWIETNIA 2020 ROKU

- Mierda, tylko nie doktor Christian! Znowu będzie mnie pytał, kiedy ostatni raz robiłem badania i czy nie mam problemów z wypróżnianiem! – zapieklił się Pablo.

- Nie przesadzaj – uspokajał Kraken. – Aż tak cię to wkurza?

- Tak! Za każdym razem, gdy go widzę, on zaczyna tę swoją mantrę z dbaniem o zdrowie, a mnie trafia ciężki szlag, bo każdego innego bym po prostu zastrzelił, a jego nie mogę…

- Si… On jest najlepszy. NIE MOŻEMY się go pozbyć.

Pablo zerknął spode łba na przyjaciela i zaburczał coś niechętnie pod nosem. Przecież dobrze wiedział, że El Doctor jest na wagę złota. Co nie zmieniało faktu, że najchętniej udusiłby go gołymi rękami.

Zeszli ze wzgórza wprost do terenówki, przy której uwijali się Dolce i Gabbana, zabezpieczający na pace próbkę domniemanego pasożyta. Pablo, jako bystry obserwator ludzkich zachowań, szybko zauważył, że jeden z bliźniaków jest jakiś nieswój.

- ¿Que paso, Gabbana? Coś cię trapi?

- Nie, patrón. Wszystko w porządku – jaszczur spłonął rumieńcem.

- Jesteś pewien? Wiesz, że możesz mi o wszystkim powiedzieć, chico.

- Si, patrón. Po prostu zdenerwowałem się tym… tym czymś, co wyrosło. Nie chciałbym, by plantację spotkało coś złego.

Pablo skrzyżował ręce na piersiach, przyglądając się jaszczurowi z powątpiewaniem pomieszanym z czułością. Tym razem Gabbana wytrzymał jego wzrok.

- No dobrze – westchnął Minibar. – Niech ci będzie. Pilnujcie tu wszystkiego, dopóki nie wrócę.

To powiedziawszy wsiadł do samochodu Krakena.

- Vamos!

Gdy opadł kurz wzniecony przez znikającą w oddali terenówkę, Gabbana zaczął oddychać. Rozejrzał się nerwowo dookoła i napotkał wzrok brata, który siedział na werandzie. Ten uśmiechnął się do niego porozumiewawczo.

Dobrze, że chociaż on wie. Jedna życzliwa dusza. Bez niego trudno by było to wszystko wytrzymać.

Najgorsze, że i tak w końcu trzeba będzie o wszystkim powiedzieć patrónowi. A tego obawiał się bardziej niż śmierci…


DOM MARIOLI TATANKI-GĄSIENICY, 22 KWIETNIA 2020 ROKU

Mariola wyszła spod prysznica i naga stanęła przed lustrem, z satysfakcją obserwując swoje odbicie. Oczywiście praca powodowała, że musiała być w doskonałej formie, ale i tak codziennie dziękowała opatrzności za doskonałe geny. Zwłaszcza te po prababci, polskiej góralce, Marynie Gąsienicy-Giewont, która była wyjątkową postacią, nawet jak na współczesne standardy.

Polki słusznie słyną z urody, a Maryna w każdym calu potwierdzała tę opinię. Do tego posiadała wyjątkowo twardy charakter, cięty język i seksapil, który powalał każdego mężczyznę z siłą paliwa rakietowego zmieszanego z bimbrem z Podlasia. Nigdy nie wyszła za mąż – często powtarzała, że „małżeństwo jest wspaniałą instytucją, ale nie jestem jeszcze gotowa na instytucję”. Nie przeszkadzało jej to jednak w prowadzeniu bujnego życia erotycznego, gdyż była kobietą temperamentną. Oczywiście pewni mieszkańcy jej miejscowości (Cipki, Suche w gminie Poronin. Nie żartuję, istnieją naprawdę), których egzystencja jest na tyle nudna, że muszą interesować się życiem innych, mieli z tym poważny problem. Gdy pięknego wiosennego poranka przy jej domu zjawiła się procesja złożona z mężczyzn i kobiet uzbrojonych w dawno przeterminowane pesele oraz transparenty z napisem „Pokątne chędożenie wyklucza zbawienie”, nie wdawała się z nimi w dyskusję. Użyła argumentu w postaci owczarka kaukaskiego imieniem Logan, rozmiarami przypominającego bardziej niedźwiedzia niż psa. Pochód dość szybko uległ rozproszeniu, pozostawiając po sobie tumany kurzu i jedną sztuczną szczękę, którą pies z dumą przyniósł swej pani. Od tego dnia na płocie Maryny pojawiło się hasło „Częste chędożenie poprawia krążenie”. Osoby z obrażonymi uczuciami religijnymi interweniowały z tego powodu u księdza proboszcza, ale bezskutecznie (Maryna nie była głupia i wpłaciła zawczasu sowitą sumę na dzieło wymiany dachu kościoła).

Fot. archiwum "Tygodnika Podhalańskiego"

Tak czy siak Mariola była tą potomkinią Maryny, która skumulowała w sobie wszystkie jej najlepsze cechy. Miały zresztą okazję się poznać, gdy rodzice malutkiej wówczas Marioli postanowili odwiedzić kraj przodków. Mariola zapamiętała z tej podróży niewiele, bo miała jakieś trzy lata, ale wizyta na Podhalu, która była ich ostatnim przystankiem przed powrotem do Stanów, zrobiła na niej kolosalne wrażenie. Niemal stuletnia prababcia okazała się najfantastyczniejszym człowiekiem na świecie, duszą towarzystwa, skarbnicą powiedzonek i życiowych wskazówek. Zajmowała się szeroko pojętym doradztwem, również matrymonialnym. Choć niezamężna, miała ogromne doświadczenie w sprawach, jak to ujmowała, „sercowo-kroczowych”. Posiadła także tajemnicę, za którą dałyby się pokroić wszystkie nieszczęśliwie zakochane dziewczęta: jak skutecznie rozkochać w sobie konkretnego mężczyznę[1].

Mała Mariola wróciła do kraju z silnym uzależnieniem od pierogów z mięsem i ogórków małosolnych, a także z mocnym postanowieniem, że chce być taka jak prababcia.

Dzwonek telefonu zabrzmiał wyjątkowo natrętnie.

- Mariola.

- Mamy dla ciebie nowe zadanie. Przyjedź jak najszybciej do bazy.

- Tak jest, szefie.

Agentka położyła komórkę na stole obok pistoletu i odznaki. Ubrała się i nałożyła lekki, podkreślający urodę makijaż. Wciąż myślała o Jacku i o tym, że zupełnie nieświadomie wymierzyła mu cios w potylicę, za który prababcia dałaby jej zapewne dziesięć punktów na dziesięć. Co prawda nie przywaliła mu z odpowiednią intencją, po prostu chciała ratować starego Swigerta. Czy mimo to Jack zapałał do niej uczuciem? Tego nie była pewna.


Aczkolwiek nie miałaby nic przeciwko.

[1] Jej metoda była równie pewna co kontrowersyjna: silny cios w potylicę. Nie mogło to jednak być byle jakie uderzenie; musiało zostać wymierzone kantem prawej dłoni z właściwą intencją oraz chirurgiczną niemal precyzją (konkretne miejsce za lewym uchem, blisko wyrostka sutkowatego). Badacze miejscowego folkloru, będący wielokrotnie świadkami tego typu zabiegów, do dziś nie są w stanie rozstrzygnąć, co powoduje ich prawie stuprocentową efektywność. Jedna z hipotez mówi o wprawieniu w drżenie nerwu błędnego, które owocuje wibracją narządów wewnętrznych, w tym serca, ale nigdy jej nie potwierdzono.


TAJNE LABORATORIUM DOKTORA CHRISTIANA, 22 KWIETNIA 2020 ROKU - ¡Hola Amigos! – zawołał od progu doktor Christian, jak zwykle nienagannie ubrany, umięśniony i uśmiechnięty. – Pablo, jak twój cholesteról?

- Mierda, a nie mówiłem? – żachnął się Minibar, spoglądając wymownie na Krakena.

Kraken przewrócił oczami z irytacją i odprowadził Christiana na bok.

- El Doctor, tyle razy ci mówiłem, że patrón nie lubi takiego spoufalania… A już zwłaszcza pytań o jego sprawy intymne… - rzekł półgłosem, obejmując doktora ramieniem. W momencie, gdy kończył wypowiadać te słowa, zrozumiał, że powinien ugryźć się w język.

Christian rozpromienił się i powoli lecz pewnie uwolnił z uścisku.

- No właśnie, sprawy intymne. Przecież to najważniejsze sprawy na świecie! Sprawy, bez których życie jest smutną egzystencją… - zaczął, robiąc krok w stronę Pabla.

Kraken wstrzymał oddech. Miał bardzo złe przeczucia.

- Jak twoja prostata, patrón? Mężczyzna musi być silny i w odpowiednim momencie rzucić jej wyzwanie. Inaczej konar nie zapłonie, a tego byśmy nie chcie…

Pięść Minibara wylądowała na nosie doktora Christiana z prędkością rozwścieczonej kobry. El Doctor zamrugał oczami, jakby w zdziwieniu, i padł nieprzytomny na ziemię.

- Odczep się od mojej prostaty! – wrzasnął Minibar. Był wściekły jak byk na korridzie.

- Mierda, coś ty narobił? – złapał się za głowę Kraken i kucnął przy ciele doktora.

- Ten cabrón mnie sprowokował! – Pablo ze złością kopnął krzesło.

- Uspokój się i nie demoluj! On jest dla nas ważny! – Kraken z zaciętą miną sięgnął po butelkę z wodą. Nabrał nieco płynu w dłonie i zaczął delikatnie poklepywać Christiana po policzkach. – No już Doctor, obudź się, obudź…

Ku jego radości po paru minutach Christian otworzył oczy. Powoli usiadł i zdezorientowany rozejrzał się po laboratorium.

- Co się stało?

- Nic, El Doctor. To pewnie nagła zmiana ciśnienia.

Christian popatrzył na Krakena mętnym wzrokiem.

- Aha, no tak. To się zdarza – podniósł się ostrożnie, masując dziwnie bolesny nos. - Co prawda tutaj doświadczam tego po raz pierwszy, wcześniej podobne dolegliwości miałem tylko podczas pobytu w Europie Środkowej… No nic. Co was do mnie sprowadza?

- To – rzekł oschle Pablo, wyjmując z szczelnego opakowania znalezisko z plantacji.

Christian w skupieniu pochylił się nad okazem przypominającym jednocześnie kwiat i rozciętego pomidorka koktajlowego. Fakt, że był on mu całkowicie nieznany, napawał go wielką irytacją, ale i naukową ciekawością.

Zmarszczył brwi i sięgnął po walizeczkę Louis Vuitton z przyborami lekarskimi. Pablo i Kraken przyglądali mu się w milczeniu, gdy z namaszczeniem założył kombinezon ochronny i delikatnie przeniósł domniemanego pasożyta na stół operacyjny do pomieszczenia za śluzą. Przy pomocy skalpela ostrożnie rozciął wierzchnią warstwę tajemniczego organizmu. Przez chwilę nic się nie działo. Nagle niesamowita narośl zaczęła emanować światłem o nieziemskiej barwie.

- Puta madre, co to? – wykrztusił Pablo. Kraken spoglądał przerażony znad jego ramienia.

Christian otarł pot z czoła i wyprostował się, przechylając głowę raz na jedną, raz na drugą stronę. Strzelanie jego kręgów szyjnych zabrzmiało wyjątkowo złowieszczo. Twarz doktora wyrażała absolutną powagę, gdy wreszcie postanowił przemówić.


- To chyba kolor z przestworzy.


POSIADŁOŚĆ PABLO MINIBARA, 23 KWIETNIA 2020 ROKU

Pablo i Kraken wrócili na plantację tuż po północy. Całą drogę przebyli w milczeniu, wstrząśnięci tym, co powiedział im doktor Christian.

Pobieżne badanie wykazało, że tajemnicza narośl NIE BYŁA POCHODZENIA ZIEMSKIEGO. Człowiek nie spodziewa się takich wiadomości na koniec całkiem zwyczajnego dnia. Nawet jeśli jest baronem foliowym. Obaj czuli się z lekka irracjonalnie, jakby wylądowali nagle na planie zdjęciowym „Inland Empire”. Kto wie, co przyniesie jutro, a w zasadzie dzisiaj - El Doctor obiecał zdać szczegółowy raport z całościowej ekspertyzy.


Kraken zaparkował terenówkę przed domem Minibara.

- Do jutra, amigo – rzucił, nie patrząc przyjacielowi w oczy.

- Adios, amigo – Pablo zatrzasnął za sobą drzwi samochodu. Wzrokiem odprowadził terenówkę, która wkrótce zniknęła w ciemnościach.

Powoli wszedł na werandę. Nagle poczuł się stary i cholernie zmęczony. Marzył jedynie o szklaneczce dobrej whisky i cygarze.

- Buenas tardes, patrón. Czekaliśmy na ciebie.

Pablo zmrużył czujnie oczy. W półmroku werandy dojrzał dwie dobrze mu znane postacie.

- Dolce, Gabbana. Jeszcze nie śpicie? – westchnął, siadając obok nich w fotelu.

- Patrón, musimy ci o czymś powiedzieć – głos Dolce był dziwnie drżący i niepewny.

- ¿Que paso? – zaniepokoił się Pablo. – Czy któryś z was ma kłopoty?

- Nie, patrón. To coś zupełnie innego – wyszeptał Gabbana.

Pablo schował twarz w dłoniach i zaczął intensywnie pocierać skronie. Co za dzień. Przeginasz, Dżizas.

- Mówcie – rzekł wreszcie. – Jesteśmy rodziną. La familia! Damy radę, cokolwiek to jest…

Bliźniacy spojrzeli po sobie z wahaniem. Wreszcie Gabbana wstał z fotela i stanął przed Minibarem. W świetle księżyca było widać, jak bardzo jest blady.

- Patrón, okazało się, że jestem…

Gabbana skulił się w sobie i zerknął na Dolce, jakby szukał wsparcia. Ten w milczeniu skinął głową.

- Kim jesteś, Gabbana? – spytał Minibar. Ze wszystkich sił starał się trzymać nerwy na wodzy.

Jaszczur uklęknął przed nim i schował twarz w dłoniach. Pablo zauważył wypływające spod nich łzy.

- No, nie martw się – rzekł i delikatnie pogłaskał Gabbanę po głowie. – Mów. Ze wszystkim sobie poradzimy.

W głowie powstała mu nagle niepokojąca wizja, że jaszczury zaczęły pracować dla konkurencji i chcą go zabić. W zasadzie nie byłoby to szczególnie dziwne zakończenie dzisiejszego dnia.


Gabbana siąknął nosem i otarł łzy. Spojrzał patrónowi prosto w oczy.

- Jestem dziewczyną.

Tego się Pablo nie spodziewał.

- A… Ale jak to? – wykrztusił po dłuższej chwili.

- No… nas to też zdziwiło – wtrącił bardzo zdenerwowany Dolce. – Po prostu któregoś dnia uprawialiśmy zapasy… Siłowaliśmy się, znalazłem się na nim… to znaczy na niej… i… I jakoś tak wyszło…

- Chyba weszło? – zauważył przytomnie Minibar.

- No tak. W każdym razie: Gabbana jest dziewczyną. Ale poza tym nic się nie zmienia. Nadal jesteśmy twoimi najbardziej zaufanymi ludźmi. Tylko o nieco bardziej zdywersyfikowanej płci.


Pablo rozsiadł się wygodnie w fotelu. Poczuł ogromną ulgę. A nawet się ucieszył. Szefowie innych mafii od dawna mieli wśród swoich przybocznych kobiety, bo one potrafiły spojrzeć na dany problem z zupełnie innej strony i dojrzeć nowe, czasami lepsze od tradycyjnych, rozwiązania.

- Gabbana, nie martw się – spojrzał na nią z uśmiechem. - To bardzo dobrze. W zasadzie ostatnio przymierzałem się do tego, by włączyć w nasze szeregi jakąś babeczkę. A teraz okazuje się, że nie muszę. Dzięki tobie. To wspaniała wiadomość! Chodź, niech cię uściskam… córko.

Gabbana rzuciła mu się w objęcia. Po chwili jednak poluzowała uścisk i delikatnie odsunęła się od niego.


- To nie wszystko, patrón – szepnęła, spuszczając wzrok.

Pablo chwycił jej twarz w dłonie i pocałował w czoło.

- Nic już teraz nie jest w stanie mnie zaskoczyć – rzekł łagodnie. – Mów.

Gabbana odwzajemniła uśmiech i stanęła wyprostowana jak struna. Zerknęła na brata – podobnie jak Pablo patrzył na nią z wyczekiwaniem. Wreszcie zebrała się na odwagę.


-Jestem w ciąży.


1 Comment


kasiawilk
May 08, 2020

No niezłe wątki. Uśmiałam się do bólu :) Ciekawa jestem co z tego wyniknie...

Like

Się zapisz

©2020 by Folios. Stworzone przy pomocy Wix.com

bottom of page