top of page

Odcinek 7 „Nie lekceważ chomików”

  • Zdjęcie autora: Folios
    Folios
  • 15 maj 2020
  • 4 minut(y) czytania

KRYJÓWKA CORAZONA ESPINADO, 23 KWIETNIA 2020 ROKU

Słowa „A może po prostu spuścimy atomówkę?” nie wiedzieć czemu przywiodły mi na myśl Mariolę, co spowodowało dziwny niepokój w okolicy sercowo-lędźwiowej.

- Z całym szacunkiem, sir, ale przywalił pan jak łysy grzywą o kant kuli – powiedziałem.

Prezydent USA zmarszczył brwi i spojrzał na mnie groźnie z ekranu.

- Przypomnij, jak się nazywasz, synu?

- Jack Houston, sir.

- A więc Jack. Czy masz coś do mojej fryzury? – Trump nerwowo przygładził wylakierowaną grzywkę.

- Nie, choć szacun za odwagę. Chodziło mi o to, że atomówka to ostateczność. Nie wiemy, jaki skutek miałaby taka operacja. Chyba jeszcze nikt nigdy nie bombardował folii. W dodatku tak uzależniającej. Pytanie, czy to cholerstwo by się jakoś od wybuchu nie rozpleniło? No i przede wszystkim pamiętajmy o ofiarach cywilnych, których byśmy nie uniknęli…

- Bzdury. Jesteśmy świetni w chirurgicznych atakach – prychnął Trump. Kątem oka zauważyłem, jak Angela przewraca oczami.

- Obawiam się, sir, że Jack może mieć rację – stwierdził Corazon. – Poza tym nie wiemy jeszcze, gdzie dokładnie znajduje się plantacja. Satelity ciągle jej nie namierzyły.

- To dlaczego nie użyjecie porządnych, amerykańskich? – wydął policzki Trump.

- Używamy, sir – zaoponował nieco zdezorientowany Espinado.

- Macie je w Kolumbii? – zdziwił się Donald.

Nastąpiła chwila napełnionego konsternacją milczenia.

- Co zatem proponujecie? – przerwał ją Boris Johnson.

- Po zniszczeniu kopert, co, jak rozumiem, wezmą na siebie władze Polski i Francji, trzeba po cichu namówić przywódców pozostałych państw do rezygnacji z wyborów korespondencyjnych. W tym czasie ja i Jack postaramy się wyśledzić plantację.

- Jak? – Merkel miała sceptyczną minę.

- Skoro nowoczesne metody nie działają, zrobimy to po staremu.

SIEDZIBA SZWAGROPAKU, 24 KWIETNIA 2020 ROKU (6:00 CZASU POLSKIEGO)

Prezes Janusz Małykuta (bez „s”) wstawił wodę w czajniku i zamaszyście podrapał się po wydatnym brzuchu. Żył teraz w jakimś matriksie – nawet w najśmielszych snach nie przypuszczał, że zwykła firma produkująca koperty i kartonowe pudła, którą założył po pijaku ze szwagrem, stanie się światowym potentatem. I pomyśleć, że wszystko zmienił jeden telefon…


Jakiś miesiąc temu, w piątek, gdy akurat robił ze swoją Grażynką zakupy w Biedronce, jego komórka zawibrowała niewinnie w kieszeni kurtki. Spojrzał na wyświetlacz – ktoś dzwonił z zastrzeżonego numeru. Nigdy nie odbierał takich połączeń, ale nie wiedzieć czemu tym razem zrobił wyjątek.

- Halo?

- Buenos dias, señor Małykutas – głos, który rozległ się w słuchawce, z pewnością pochodził z ust ozdobionych bujnym wąsem, co na wstępie nastroiło go pozytywnie.

- Małykuta. Bez „s” – poprawił mechanicznie. – Pardon, Ich keine... ja po polsku... gawarit… Z kim mam przyjemność?

- Z przyjacielem – jegomość po drugiej stronie przemówił nienaganną polszczyzną. – Panie Małykuta, jest interes do zrobienia. Interes, który zapewni życie w luksusie nie tylko panu i pana małżonce, dzieciom, wnukom, ale i prawnukom, przyjaciołom, sąsiadom, teściowej, a jak pan zechce, to nawet chomikowi.

Janusz stanął jak wryty i mocno pobladł, co nie umknęło czujnej uwadze Grażynki, która spojrzała na niego mocno zaniepokojona.

- Skąd pan wie, że mam Pysię? Yyy, to znaczy chomika?

Człowiek w słuchawce roześmiał się makiawelicznie.

- Powiedzmy, że mam świetną intuicję. A ona mówi mi, że dobijemy targu… Prawda?

Małykuta otarł pot z czoła i zamachał ze zniecierpliwieniem do żony, która na migi żądała odpowiedzi na pytanie, co się dzieje. Bezwiednie podążył przed siebie i wszedł w alejkę z alkoholami, gdzie było zupełnie pusto. Nie licząc smętnego przedstawiciela lumpenproletariatu, ładującego do koszyka wino marki Amarena.

- Słucham – rzekł w końcu.

- Cieszę się Janusz, że jesteś człowiekiem rozsądnym. Sprawa wygląda następująco – - nieznajomy z miejsca przeszedł do sedna. – Dostarczymy ci folię bąbelkową. Ty wyprodukujesz z niej koperty. I wygrasz przetarg na dostawę opakowań potrzebnych do przeprowadzenia wyborów korespondencyjnych…

- Wygram? – zdziwił się nieśmiało Małykuta.

- Uwierz mi, wygrasz.

- Ale w sensie, że w Polsce ten przetarg wygram?

- Nie, tonto – zaśmiał się głos w słuchawce. – Wszędzie.

Janusz z wrażenia usiadł na opakowaniu gorzkiej żołądkowej, aż brzęknęło, a lumpenproletariatczyk zerknął na niego ze zgrozą.

- Nie rozumiem… - wymamrotał bezradnie.

- Nie musisz – stwierdził autorytatywnie rozmówca. – My wszystko załatwimy. Będzie pan zadowolony.


Po tej rozmowie Małykuta nie mógł dojść do siebie przez cały weekend. Dopiero po nim był w stanie opowiedzieć o wszystkim żonie (rzecz jasna była przeciw) oraz szwagrowi (rzecz jasna był za i zapytał, czy dostaną klamki. Potem obaj musieli długo tłumaczyć Grażynce, że nie chodzi o ustrojstwa na drzwiach. No ale ona nie lubiła filmów o gangsterach).

Teraz jego wątpliwości i obawy wydawały się niemal komiczne. To ciekawe, jak liczba zer na koncie zmienia człowiekowi perspektywę…


Małykuta łyknął herbaty i wyjrzał przez okno swego gabinetu. Przez chwilę wydawało mu się, że widzi jakiś cień w krzakach akacji, ale zrzucił to na niedomaganie oczu zmęczonych wczesną pobudką – była dopiero szósta rano. Od tamtej rozmowy bywał codziennie w firmie o tej porze. Nie musiał, bo cała produkcja już dawno została wykonana i przygotowana do wysyłki, ale…

Z zamyślenia wyrwał go potężny huk i oślepiający błysk. Drzwi wejściowe, a z nimi część okien, rozpadły się w drzazgi, a do środka wpadła armia uzbrojonych po zęby antyterrorystów. Zanim się obejrzał, jeden z nich powalił go na ziemię i obezwładnił.

- Co jest? – wyjęczał, przygnieciony kolanem. Serce waliło mu jak oszalałe i nie mógł złapać tchu.

Policjant wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu.

- Co jest? Dzień sądu, panie prezesie.

POSIADŁOŚĆ PABLO MINIBARA, 24 KWIETNIA 2020 ROKU

Mascota leżał na werandzie i wygrzewał się na słońcu, niespiesznie pogryzając marchewkę.

Pasowało mu takie życie. Codzienna dostawa świeżych owoców, drinki i wolność. Jeśli chciał sobie pobiegać, po prostu szedł na pobliską łąkę, a nie zaiwaniał jak debil w kółeczku. Natomiast gdy naszła go ochota na wejście do klatki, brał udział w zawodach MMA. Miał nawet spore sukcesy w tej dziedzinie, bo przeciwnicy zwykle go nie doceniali. Może gdyby wiedzieli, że jest spokrewniony z królikiem, który wystąpił w kultowym filmie Monty Pythona, mieliby się na baczności.

Z błogiego letargu wyrwał go dźwięk SMS-a. To go lekko zaniepokoiło. Wszyscy wiedzieli, że Mascota nie esemesuje. Chyba że sprawa jest naprawdę poważna. Wyjątek robił jedynie dla ukochanego patróna, któremu codziennie wysyłał wyznania miłości, serduszka i uśmiechnięte buźki. Całą resztę, czyli liczne narzeczone, bombardował śmiesznymi filmikami oraz fotkami swych grande cojones.

Zerknął na wyświetlacz i mimowolnie uśmiechnął się pod wąsem. SMS pochodził od pewnej ślicznotki z dalekiej Polski, którą miał wielką przyjemność spotkać podczas lotu z Pablem do Meksyku. Zaiskrzyło między nimi tak mocno, że razem wymknęli się do toalety i zgodnie przystąpili do Mile High Club. Kilka razy. Legendy o jego jurności, krążące po Ameryce Południowej, nie były bezpodstawne.

Mascota zerwał się z leżaka i wybrał numer patróna.

- Jefe, mamy problem.

Comentarios


Się zapisz

©2020 by Folios. Stworzone przy pomocy Wix.com

bottom of page